piątek, 26 października 2012

Rozdział trzeci ♥

Nie umiem opisać tego, co wtedy czułam. Jeżeli pod moim domem stała karetka, to mogło to oznaczać tylko jedno: ojciec wrócił pijany. Strach sparaliżował moje ciało. Gdyby nie Niall, pewnie upadłabym na ziemię. Straciłam Josh'a. Nie mogłam stracić również mamy. Pobiegłam w stronę karetki krzycząc tylko jedno słowo. "Mamo". Była już w środku. Zamykali drzwi. Lekarz tylko na mnie spojrzał.
-To twoja matka? - spytał.
-Tak, to ona. Co się tu stało? Czemu? Jak? Kiedy? - pytania same płynęły mi z ust.
-Spokojnie. Zabieramy ją do szpitala. Chcesz jechać z nami?
-Ja..
-Ja ją zawiozę - powiedział Niall, który nagle znalazł się u mojego boku - nie traćcie czasu.
-W porządku.
Szybko odszedł, zajął miejsce obok kierowcy i odjechali na sygnale. Nadal cała się trzęsłam. Płakałam. Emocje wzięły górę. Jasne. Jak już coś się wali, to wszystko na raz. Niall mnie uspokajał. Nie wiem jakim cudem udało mi się zaprowadzić go do garażu i dać klucze do samochodu. Nie wiem też jakim cudem znalazłam się w środku. Jechaliśmy szybko. "Żeby tylko nic się jej nie stało" powtarzałam w myślach. Kiedy znaleźliśmy się pod szpitalem, od razu wybiegłam z samochodu i skierowałam się do recepcji. Pielęgniarka od razu podała mi potrzebne informacje. Niall był zaraz za mną. Wsiedliśmy do windy i wyjechaliśmy na trzecie piętro. Blok operacyjny. Usiadłam zrezygnowana na krześle. Niall zajął miejsce obok i objął mnie ramieniem.
-Nic jej nie będzie, Rose. Wyjdzie z tego - powtarzał w kółko.
-A jeżeli nie? Co jeżeli nie dadzą rady? - spytałam przez łzy.
-Nie myśl tak. Wyjdzie z tego. Zrobią wszystko, żeby ją uratować.
-Może. Ale ile jeszcze razy będę tu siedzieć? Ile razy będę przeżywać to na nowo? Jak długo mam to wszystko znosić? I kto mi wtedy pomoże, jak ciebie tu nie będzie?
-O czym ty mówisz?
Zamilkłam. Zdałam sobie sprawę z tego, że powiedziałam o wiele za dużo. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę i zacisnęłam usta. Nie byłam do końca pewna, czy chcę o tym rozmawiać.
-Rose? Co tu się dzieje? - dopytywał się blondyn - bo naprawdę nic z tego nie rozumiem.
-Nie musisz rozumieć Niall - powiedziałam twardo - to skomplikowane.
-Rose - złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę - ufasz mi?
-Oczywiście, że ci ufam.
-Więc powiedz mi co się dzieje. Proszę.
Zawahałam się. Nie było sensu mu tego opowiadać. Ale jak nie jemu, to komu? Komu tak naprawdę mogłam się zwierzyć? Komu tak naprawdę mogłam ufać, oprócz samej siebie? Odpowiedź była jedna: nikomu. Niall patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i czekał na moją reakcję. Był spokojny. Ale widziałam, że się martwi.
-W porządku. Jeżeli naprawdę chcesz znać historię mojego życia, to proszę bardzo. Ale ostrzegam. Nie jest malowana kolorowymi pisakami.
Zaczęłam opowiadać. Wszystko. Począwszy od problemów finansowych, a skończywszy na alkoholizmie ojca. Mówiąc o tym miałam łzy w oczach. Cała się trzęsłam. Nie sądziłam, że to może być aż tak trudne.
-Tak to wygląda - powiedziałam na koniec - proszę bardzo. Cała moja historia.
-Ja.. nie wiedziałem.. - powiedział kręcąc głową z niedowierzaniem.
-A niby skąd miałeś wiedzieć? Jak wyjechałeś, wszystko dopiero się zaczynało. Nawet ja nie wiedziałam, że to wszystko tak się potoczy.
-Ale twój ojciec? I alkohol? To mi się w głowie nie mieści.. przecież on nigdy.. on się brzydził jakichkolwiek trunków!
-Kiedyś Niall. Kiedyś się brzydził. Teraz nie umie wytrzymać bez nich jednego dnia.
-Ale przecież..
Nie zdążył powiedzieć nic więcej. W końcu drzwi sali operacyjnej się otworzyły. Natychmiast wstałam z krzesła i podeszłam do lekarza.
-Co z nią? - spytałam zdenerwowana.
-Spokojnie moja droga. Wszystko jest w porządku - dopiero po tych słowach odetchnęłam z ulgą - nadal jest nieprzytomna, ale jej stan jest stabilny. Sytuacja opanowana.
-Dzięki Bogu - powiedziałam, próbując uspokoić oddech - a mogę ją zobaczyć?
-Nie wiem, czy to dobry pomysł..
-Proszę. Chociaż na małą chwilkę..
Lekarz się zawahał, ale w końcu pozwolił mi do niej wejść. Była nieprzytomna. O tym, że żyła świadczyła tylko jej unosząca się klatka piersiowa. Poczułam ostre ukłucie w sercu. Jeszcze dziś rano normalnie z nią rozmawiałam. Co mogło się stać przez tych kilka godzin? Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę.
-Będzie w porządku mamo - powiedziałam cicho - zobaczysz. Jakoś damy sobie radę. Wyjdziemy na prostą. On już nigdy więcej nic ci nie zrobi. Nie pozwolę na to. Wiem, że mnie słyszysz. Musimy być silne. Mamy tylko siebie, pamiętasz? Zawsze sobie radziłyśmy. Teraz nie będzie inaczej. Kocham cię. Nie możesz mnie opuścić. Nie możesz..
Schyliłam głowę i oparłam ją na jej dłoni. Siedziałam skulona i płakałam. Bo co innego mi pozostało? Przez ostatnie miesiące wylałam więcej łez, niż przez całe życie. Zazdrościłam innym tego, że mogą żyć w normalnych rodzinach, z kochającymi rodzicami i wkurzającym rodzeństwem. Tak bardzo chciałam być na ich miejscu. Czy to było aż tak wiele? Czy moja prośba była aż tak trudna do spełnienia? Chciałam jedynie, by było jak dawniej. Żeby ojciec przestał pić. Żeby zrozumiał swoje błędy. I żeby powiedział chociaż jedno, krótkie "przepraszam". To by wystarczyło. Ale nie mogłam dostać nawet tego. Nie miałam na co liczyć. Musiałam radzić sobie sama. Musiałam być silna. I dla siebie, i dla mamy. W końcu do sali weszła pielęgniarka i poprosiła mnie o wyjście. Ucałowałam mamę w czoło i posłusznie opuściłam salę. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, od razu przytuliłam się do Niall'a.
-Chodź, zawiozę cię do domu - powiedział łagodnie - nie ma sensu tu siedzieć. Przyjedziemy jutro.
Pokiwałam tylko głową i w jego objęciach opuściłam szpital. Gdy znaleźliśmy się już w moim domu, byłam wykończona. Wzięłam prysznic, podczas gdy Niall robił mi gorącą herbatę. Przebrałam się w moją ulubioną, starą piżamę, narzuciłam na siebie bluzę i zeszłam na dół. Na stole stał dzbanek z herbatą i talerz kanapek. Skrzywiłam się. Nie byłam głodna. Usiadłam na jednym z krzeseł, nalałam sobie do kubka gorącego płynu i upiłam łyk. Niall siedział na przeciwko i patrzył na mnie.
-Powinnaś coś zjeść - powiedział i podsunął mi talerz z kanapkami.
-Nie jestem głodna. Nie zmuszaj mnie. Ale ty się nie krępuj.
-Rose, musisz coś jeść.
-Nie muszę Niall, okay? Jeżeli jesteś głodny, to jedz spokojnie. Ja zadowolę się herbatą.
Namawiał mnie jeszcze przez chwilę, ale w końcu zrezygnował i sam wszystko zjadł. Po wypiciu herbaty poszłam prosto do swojego pokoju. Podziękowałam za wszystko kuzynowi, położyłam się do łóżka i zasnęłam.


~ Niall ~

Kiedy tylko Rose zniknęła za drzwiami swojego pokoju, usiadłem w salonie. Nie chciałem zostawiać jej samej na noc. Nie po tym, co usłyszałem. Nie mieściło mi się to w głowie. Nadal nie mogłem uwierzyć w jej słowa. Czy naprawdę aż tak wiele mogło się zmienić w przeciągu zaledwie dwóch lat? Jak widać tak. Zginął jej chłopak, którego ja również znałem. Swojego czasu był moim przyjacielem. Ale to stara historia. Do tego doszła jej sytuacja w domu. Nigdy nie podejrzewałbym jej ojca o alkoholizm. Jak wiele nieszczęść mogło spaść na jednego, zwykłego człowieka? Nagle zadzwonił mój telefon. To był Liam.
-Słucham Daddy? - odebrałem.
-Cześć Niall - w myślach widziałem jak się uśmiecha - jak tam w domu?
-Powiedzmy, że dobrze. Coś się stało?
-Nic konkretnego. Chciałem tylko zapytać kiedy wracasz. Więc?
-Eh.. nie wiem Li. Naprawdę nie wiem. Mam jeszcze całą masę spraw do załatwienia. Jestem u kuzynki. Jej mama jest w szpitalu.
-W szpitalu? To coś poważnego? - spytał z niepokojem.
-Nie, już wszystko w porządku. A dlaczego pytasz o mój powrót?
-A.. wiesz.. bo..
-Bo?
-Postanowiliśmy zrobić imprezę i zaprosić kilka osób. No i nie może cię na niej zabraknąć.
-Impreza? Super. Kiedy?
-Do ustalenia. Zależy kiedy wrócisz.
-Świetnie.
I właśnie wtedy wpadłem na genialny pomysł. Zupełnie nagle mnie olśniło. To mogło załatwić większość problemów.
-Li? Jesteś sam czy z resztą?
-Jesteśmy wszyscy. A co?
-Możesz dać mnie na głośnik? Mam do was sprawę.
-Jasne. Gotowe.
-Hej Nialler! - usłyszałem głosy wszystkich pozostałych.
Przywitałem się z nimi i wtajemniczyłem w swój plan. Zgodzili się bez niczego i obiecali pomóc. Do mnie należała reszta. Porozmawiałem z nimi jeszcze chwilę i zakończyłem połączenie. Zegar wskazywał 2:03. Oczy same mi się kleiły. Położyłem się na kanapie i sam nie wiem kiedy zasnąłem.


~Rose~

Obudziłam się o 11:00. Bolała mnie głowa, a oczy miałam opuchnięte od płaczu. Powoli docierały do mnie wszystkie wydarzenia ostatniej nocy. Mama była w szpitalu. Ojciec szwędał się nie wiadomo gdzie. A ja leżałam w swoim własnym łóżku zamiast cokolwiek zrobić. Mozolnie wstałam i poszłam pod prysznic. Uczesałam włosy, zrobiłam makijaż i ubrałam się w TO. Gdy zeszłam na dół, usłyszałam czyjeś chrapanie. Przestraszyłam się myśląc, że to ojciec, ale okazało się, że wcale nie. Na kanapie spał Niall. Uśmiechnęłam się na ten widok i po cichu poszłam do kuchni. Zaparzyłam herbatę i zrobiłam tosty z dżemem. Po domu roznosił się niesamowity zapach. Nic dziwnego, że chłopak się obudził i wparował do kuchni.
-Co tak pachnie? - spytał.
-Dzień dobry kuzynku - powiedziałam z ironią - ciebie również miło widzieć. Tosty z dżemem. Lubisz?
-Jeszcze pytasz?
Uśmiechnęliśmy się do siebie i wspólnie zjedliśmy śniadanie. Od razu po nim zmyłam naczynia i chciałam jechać do szpitala.
-Nie ma problemu. Ale jest jedna sprawa - powiedział Niall.
-Jaka?
-Najpierw jedziemy do mnie żebym mógł się odświeżyć i przebrać.
-Na pewno chcesz ze mną jechać?
-Samej cię nie puszczę. To jak, gotowa?
-Oczywiście.
Narzuciłam na siebie kurtkę i wyszliśmy z domu zamykając drzwi na klucz. Niall zaproponował, że pojedziemy jego samochodem, a ja nie miałam nic przeciwko. Wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku jego domu. Dawno nie widziałam się z jego mamą, więc było mi to nawet na rękę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ciocia przywitała się ze mną ciepło, a Niall poszedł zrobić to, co musiał. Usiadłyśmy w kuchni nad kubkiem gorącej czekolady.
-Co tam u was? - spytała ciocia - Jakoś dawno się nie widziałyśmy. Jak u rodziców?
-Całkiem w porządku. Tylko.. mama jest w szpitalu..
-Jak to w szpitalu? Co się stało? - wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił.
-To nic poważnego. Robią jej jakieś badania czy coś - skłamałam i wymusiłam uśmiech - naprawdę nie ma się czym przejmować.
-No to kamień spadł mi z serca. A u ciebie? Jak tam? Jak szkoła, przyjaciele?
Nie lubiłam kłamać. Ale co miałam jej powiedzieć "Nie chodzę do szkoły, nie mam przyjaciół, a moje życie towarzyskie nie istnieje" ? Wymyślałam jakieś bajeczki, w które łatwo uwierzyła. Nie chciałam jej martwić. I nie lubiłam opowiadać o swoich problemach. Otworzyłam się tylko i wyłącznie przed Josh'em, Natalie i Niall'em. Nikt więcej o niczym nie miał pojęcia. I tak było lepiej. O wiele lepiej. W końcu blondyn był gotowy. Podziękowałam cioci za rozmowę i wspólnie wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do jego samochodu. Naprawdę byłam pod wrażeniem. Jeszcze nigdy nie siedziałam w tak drogim aucie. Na miejsce dotarliśmy w zaskakująco szybkim tempie. Aż szkoda mi było opuszczać jego ciepłe wnętrze.  Kiedy znaleźliśmy się w szpitalu, od razu skierowaliśmy się do sali mamy. Przez szybę widziałam, że jest przytomna. Odetchnęłam z ulgą i nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły i weszliśmy do środka. Odwróciłam głowę w naszym kierunku i lekko się uśmiechnęła.
-Rose - powiedziała słabym głosem.
Podbiegłam do niej i złapałam ją za rękę.
-Cześć mamo. Jak się czujesz? - spytałam z troską.
-W porządku kochanie. Teraz jest już dobrze.
-Cześć ciociu - odezwał się Niall i pocałował ją w czoło.
-Witaj Niall. Dobrze cię widzieć.
-Ciebie również - uśmiechnął się do niej i przysunął sobie krzesło, na którym usiadł.
-Kiedy cię wypisują? - spytałam.
-Nie mam pojęcia skarbie. Ale mam nadzieję, że jak najszybciej. Obiad sam się nie ugotuje. A wiesz jak tata nie lubi, gdy nie ma na stole nic ciepłego..
-Mamo, ty sobie chyba żartujesz! - wybuchnęłam - jak możesz w takiej chwili myśleć o tym..
-Rose, to twój ojciec - przerwała mi karcąco.
-Fajny mi ojciec - prychnęłam i poczułam łzy w oczach - pobił cię. I to już nie pierwszy raz. Przez niego wylądowałaś w szpitalu i jeszcze się o niego martwisz? Jak ty tak możesz?
-Jak widzisz mogę. A raczej muszę. Najlepiej zamknijmy temat. Rozmawianie o moim małżeństwie mnie męczy. Niall, opowiadaj co słychać u ciebie? Jak życie?
-Wszystko w jak najlepszym porządku ciociu - powiedział z uśmiechem i zaczął opowiadać jej swoją historię. Ja się wyłączyłam. Nie chciałam znów słuchać o tym jego zespole, fankach i wielkiej sławie. Patrzyłam przez okno. Niebo było pochmurne, wiał silny wiatr i padał śnieg. Pogoda idealnie oddawała mój nastrój. W końcu musieliśmy się zbierać. Lekarze brali mamę na jakieś badania. Miała zostać w szpitalu jeszcze 2 dni. A ja musiałam wracać do pustego domu. Razem z Niall'em wyszłam ze szpitala i wsiadłam do jego samochodu. Po chwili byliśmy już pod moim domem.
-Jakie mamy plany na resztę dnia? - spytał blondyn.
-Niall, nie chcę zajmować ci całego czasu. Przyjechałeś tu do rodziny. Nie musisz mnie cały czas niańczyć.
-O ile mnie pamięć nie myli to jesteś moją rodziną kuzyneczko, prawda?
-No tak, ale..
-Nie protestuj moja droga. Nie chcę, żebyś była sama. Dam ci chwilę dla siebie i wpadnę po ciebie za 3 godziny. Pójdziemy do kina czy gdzieś.
-Ja nie chodzę do kina - mruknęłam - już nie.
-To zaczniesz z powrotem.
-Niall..
-Tak mam na imię - przerwał mi i się wyszczerzył - zmykaj. Do zobaczenia później.
-Ugh, ale ty jesteś uparty.
-Tak, wiem. Ale i tak mnie kochasz, prawda?
-Oczywiście..
-No więc koniec dyskusji. Widzimy się o 19:00.
-Eh.. w porządku. Niech ci będzie.
-I to mi się podoba.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie i wysiadłam z samochodu. Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do pustego domu. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kakao, po czym skierowałam się do swojego pokoju. Miałam wszystkiego dość. Dlaczego nie mogło być normalnie? Dlaczego JA nie mogłam być normalna? Bo żyjemy w świecie, gdzie złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom i na odwrót. Inni mogli się cieszyć, śmiać, uśmiechać i korzystać z życia. Ja nie mogłam. A raczej nie umiałam. Zamknęłam się pod swoją skorupą i za nic nie chciałam wyjść. I tak nie miałam po co. Siadając przed biurkiem, niechcący strąciłam z półki jakąś rzecz. Był to ręcznie robiony album na zdjęcia. Urodzinowy prezent od Natalie. Na okładce napisane było "Forever in my heart". Otworzyłam go drżącą ręką i zaczęłam przeglądać fotografie z ostatnich lat. Na wszystkich byłam ja, Josh, Natalie, Tyler i Jade. Nasza stara paczka. Wszyscy weseli i roześmiani. Dopiero na ostatniej stronie nie wytrzymałam. Było tam zdjęcie moje i Josh'a całujących się w parku. I podpis "Miłość nie jest na chwilę. Miłość jest na zawsze. Pamiętaj". Zamknęłam album i rzuciłam go w kąt pokoju. Wszystkie wspomnienia znowu wróciły. Tym razem ze zdwojoną siłą. Chciałam się ukryć. Albo zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Otworzyłam szufladę biurka i wyciągnęłam z niej żyletkę. Podwinęłam rękaw i zrobiłam małe nacięcie na skórze. Od razu polała się krew. Co wtedy czułam? Nic. Absolutnie nic. Tylko ból. Ból, który towarzyszył mi od kilku miesięcy. Opamiętałam się. Nie wiem czemu. Byłam sama. Nikt nie mógłby mnie powstrzymać. Mogłam umrzeć i skończyć swoje cierpienie. Ale tego nie zrobiłam. Powód był jeden: mama. Nie mogłam jej zostawić. Nie mogłam pozwolić na to, by była sama z ojcem, który prędzej czy później pod wpływem alkoholu by ją zabił. Wybiegłam do łazienki. Zatamowałam krwawienie i zrobiłam opatrunek. Oparłam dłonie na umywalce i przez dłuższy czas łapałam głębokie oddechy. Gdy już się uspokoiłam, wróciłam do pokoju i ubrałam się w TO. Rozczesałam włosy, poprawiłam makijaż, spryskałam się perfumami i zeszłam na dół akurat w momencie, gdy po całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi..

________________________________
I kolejny :) 
Może nie najlepszy, bo pisany na szybko, ale to same ocenicie :) 
Mimo wszystko mam nadzieję, że się spodoba < 3
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, wyświetlenia i wgl ♥
To dla mnie wiele znaczy! ;x
CZYTASZ = KOMENTUJESZ! ♥
Czekam, czekam, czekam! : ) 
A ja w tym cholernym szpitalu zaraz zwariuję ;/
Mam nadzieję, że będzie sporo komentarzy, to może mi się humor poprawi :D Haha :D
Miłego czytania LADIES ♥

sobota, 20 października 2012

Rozdział drugi ♥

Cholera, nie teraz! zaklęłam w myślach. Szybko wybiegłam z kuchni i dopadłam słuchawki.
-Halo? - odebrałam ściszonym głosem.
-Emm.. Rose? - usłyszałam dziwnie znajomy głos.
Z pewnością znajomy. Ale za nic nie mogłam przypomnieć sobie do kogo należał.
-Tak, to ja. Z kim rozmawiam?
-Tu Niall.. pamiętasz mnie jeszcze?
Pamiętałam. Oczywiście, że pamiętałam. Jak mogłabym zapomnieć? To z nim spędziłam praktycznie całe dzieciństwo. Z nim i z Natalie. Był moim kuzynem. Kuzynem, którego nie widziałam od dwóch lat. Pamiętałam tylko, że poszedł do X-Factor'a żeby spełnić swoje największe marzenie. I chyba mu się to udało. Założył jakiś zespół czy coś. Nat ciągle o tym mówiła, ale jakoś nie chciało mi się jej słuchać. Zawsze fascynowała się jakimiś zespołami a potem tylko "Boże, jak ja mogłam czegoś takiego słuchać" .
-Oczywiście, że pamiętam kuzynku. Coś się stało, że dzwonisz?
-W sumie to nie. Po prostu jestem w Mullingar i pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać czy coś.. o ile oczywiście masz na to ochotę.
-Emm.. - zawahałam się.
Ale w sumie co mi szkodziło? Przecież to mój kuzyn. Chyba mogłam poświęcić mu chwilę czasu.
-W porządku - odpowiedziałam w końcu.
-Tak? To świetnie! Wpadnę do ciebie jutro ko..
-Nie! - przerwałam mu przestraszona.
Nie mógł przyjść do mojego domu. Nie mógł zobaczyć tego, co tu się działo.
-Spotkajmy się w parku - powiedziałam w miarę spokojnie - tam gdzie kiedyś. Zgoda?
-Niech będzie. Będę o 16:00.
-Dobrze. Do zobaczenia.
Odłożyłam słuchawkę drżącą ręką. Wzięłam głęboki oddech i dopiero wtedy wróciłam do kuchni. Mama siedziała przy stole i opierała głowę na zabandażowanej ręce.
-Kto to był? - spytała cicho.
-Niall. Jest w Mullingar i chce się spotkać. To nic takiego, porozmawiamy o tym jutro. A teraz chodźmy spać. Do mojego pokoju.
-Rosalie.. - chciała zaprotestować, ale jej przerwałam.
-Nie mamo. Nie pozwolę ci iść do sypialni, jasne? Nie ma mowy. I nie protestuj.
Pokręciła tylko głową i wstała od stołu. Poszłyśmy do mojego pokoju i ułożyłyśmy się w moim łóżku wtulone w siebie. Tak bardzo jej teraz potrzebowałam. Tylko ona rozumiała mnie jak nikt inny. Sama nie wiem kiedy zasnęłam.

Noc wcale nie była spokojna. Wierciłam się i budziłam co kilkanaście minut. Miałam koszmary. Nie pamiętałam o czym. Wiedziałam tylko, że były straszne. Mamy obok mnie nie było. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 10:05. Nie chciałam wstawać. Za oknem było ciemno i ponuro. Naciągnęłam kołdrę aż po szyję i po prostu leżałam wpatrując się w sufit. Jeszcze kilka miesięcy temu o tej porze siedziałabym w szkole i wygłupiała się ze znajomymi nie zwracając uwagi na nauczycieli. Te 2 miesiące potrafiły zmienić wszystko. Całe moje życie obróciło się o 180 stopni. Znów przypomniałam sobie o Josh'u. Tym razem przed oczami pojawiła mi się nasza pierwsza randka. Gdy niepewnie na mnie patrzył tymi swoimi zielonymi oczami. Gdy po raz pierwszy złapał mnie za rękę. Gdy po raz pierwszy powiedział "kocham cię" i delikatnie mnie pocałował. Najpiękniejsze chwile mojego życia. Teraz pozostały już tylko i wyłącznie we wspomnieniach. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Powtarzałam sobie "musisz być silna, musisz żyć dalej", ale nie bardzo stosowałam się do własnych rad. Gdyby nie obietnica, którą dałam Jade, pewnie właśnie w tym momencie sięgałabym po żyletkę. W końcu mozolnie zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się sobie. Normalna, przeciętna, niezbyt ładna dziewczyna. Taka sama, jak zawsze. Mój wzrok powędrował na szyję, na której wisiał złoty łańcuszek. Połowa serca z napisem "Lo". Drugą połowę z "ve" miał Josh. Prezent na pierwszą rocznicę bycia razem. Przysięgliśmy sobie wtedy, że nigdy ich nie ściągniemy. Wzięłam go do ręki i mocno zacisnęłam. To jedyne co mi po nim zostało.  W końcu odwróciłam wzrok od lustra i poszłam pod prysznic. Relaksowałam się gorącą wodą, dopóki nie zmarszczyła mi się skóra. Wyszłam, otuliłam się ręcznikiem i usiadłam przed toaletką. Rozczesałam i wysuszyłam włosy, natarłam ciało balsamem czekoladowym, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam się w TO. Po wyjściu z łazienki, zeszłam na dół. W sumie nie byłam głodna, ale chciałam zobaczyć, co z mamą. Siedziała przy kuchennym stole popijając kawę, której zapach roznosił się po całym domu. Ojca nie było. Wyszedł gdzieś. I miałam nadzieję, że długo go nie będzie. Zrobiłam sobie jajecznicę i usiadłam naprzeciwko mamy. Siedziała sztywno i wpatrywała się w jakiś punkt za mną. Jej oczy nie wyrażały żadnych emocji. Były zimne i puste. Zajęłam się jedzeniem. A raczej grzebaniem w talerzu. W końcu rzuciłam widelcem i spojrzałam na mamę.

-Jak długo jeszcze będziemy to znosić? - spytałam ze łzami w oczach - Dlaczego nie możemy tak po prostu się wyprowadzić? Zniknąć raz na zawsze? Powiedz mi, dlaczego?
-Rose, przecież sama dobrze wiesz, że to nie takie łatwe jak ci się wydaje. On nas znajdzie, gdziekolwiek byśmy nie wyjechały.
-Więc co? Nadal będziemy tak żyć? W strachu i obawie o kolejny dzień? Nadal będziesz pozwalała mu robić z sobą co tylko zechce? Będziesz dawała się bić i poniżać?
-Rose.. przestań, proszę cie. Dla mnie też to nie jest łatwe..
-Wiem mamo. Ja po prostu się o ciebie boję. Nie rozumiesz? Nie chcę tak żyć.. teraz gdy nie ma Josh'a.. teraz gdy nikt nie może mi pomóc.. zostałaś mi tylko ty.. nie chcę, żeby coś ci się stało.
Mama w końcu spojrzała na mnie oczyma pełnymi łez. Wstała i objęła mnie od tyłu. Poczułam zapach jej ulubionych perfum. Zacisnęłam swoje dłonie na jej rękach i zamknęłam oczy. Miała rację. Nic nie było łatwe. Znalazłby nas wszędzie. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego po prostu nie mogli się rozwieźć, albo dążyć do separacji. Sama do końca tego nie wiedziałam. Życie bywa okrutne. Ale nie zawsze tak było. Pamiętam te czasy, gdy miałam 6-7 lat. Gdy codziennie chodziłam z rodzicami na długie spacery do parku czy na plac zabaw. Pamiętam, jak ojciec brał mnie na ręce, obracał dookoła własnej osi, kupował lody i powtarzał, że jestem jego księżniczką. Wtedy mama ciągle się uśmiechała. Byliśmy szczęśliwi. A później.. wszystko się zepsuło. Już nic nie było jak dawniej. Mama przestała się uśmiechać. Tata przestał mówić, że mnie kocha. A ja.. no cóż. Zmieniłam się. Nabrałam dystansu do ludzi. Tylko przy Natalie i Josh'u umiałam być sobą. Do tego doszła jeszcze Jade. Ta pozytywna wariatka, która miała milion pomysłów na minutę. Tworzyliśmy jedną, wielką, zgraną paczkę. Należał do niej jeszcze Tyler - chłopak Nat. Mając takich przyjaciół, mogłam wszystko. Ale i to się zepsuło. Bo jak coś ma się walić, to wszystko na raz. Znowu byłam sama. Do nikogo nie mogłam się zwrócić. I była to moja wina. To ja ich wszystkich olałam. Chciałam być sama. Chciałam to wszystko przemyśleć. Oni próbowali mi pomóc, ale ja tej pomocy nie chciałam. Czemu? Nie mam pojęcia. Może chciałam sobie coś udowodnić. Nie wiem. To zbyt skomplikowane. Czas mijał. Siedziałam z mamą w kuchni i próbowałyśmy normalnie rozmawiać. Gdy spojrzałam na zegarek, była już 15:30. Szybko wstałam od stołu i pobiegłam do swojego pokoju. Spojrzałam przez okno. Na dworze świeciło słońce, wiał lekki wiatr, a temperatura była całkiem znośna. Postanowiłam się nie przebierać. Poprawiłam tylko włosy i makijaż, po czym z powrotem zeszłam na dół. Narzuciłam na siebie swój ulubiony krótki płaszczyk w kolorze granatu, włożyłam buty i wyszłam z domu. Miałam jeszcze trochę czasu, więc wcale się nie spieszyłam. Szłam wolnym krokiem w znanym kierunku, nie patrząc przed siebie. Nagle na kogoś wpadłam i o mały włos się nie przewróciłam. To był Tyler.
-Rose! - krzyknął z uśmiechem, podniósł mnie i zrobił jeden pełny obrót, po czy z powrotem odstawił mnie na ziemię - miło cię widzieć śpiąca królewno.
-Ciebie również twardzielu - odpowiedziałam z uśmiechem.
-Co się stało, że wyszłaś z domu?
-Niall - powiedziałam po prostu.
-O, kuzynek się odezwał? Tylko nie mów tego Natalie, bo dostanie czarnej gorączki.
-Czemu niby?
-Dwa słowa: One Direction. Ten jej ukochany zespół o którym gada 24 na dobę.
-One co? Okay, dobra nie ważne. Nie znam i nie interesuje mnie kto to jest. Albo raczej kim są. Nat zawsze ma fazę na jakieś zespoły a potem jej gust się zmienia. To cała ona.
-Tak, wiem. Ale w takim stanie jej jeszcze nie widziałem. Powiedziała, że mam być jej Harry'm. Kimkolwiek on jest. A ty, jak się trzymasz?
-Już w porządku - skłamałam - chyba powoli wracam do siebie.
-Jasne. A ja jestem królowa Elżbieta. Nie wysilaj się, przecież wiem kiedy kłamiesz.
-Witam waszą wysokość. Wybacz Tyler, ale nie chce mi się o tym gadać. Nie zmuszaj mnie. I przepraszam, ale muszę już iść. Wiesz jaki Nialler jest niecierpliwy.
-Jasne, nie ma sprawy. To do zobaczenia mała.
-Pa.
Uścisnęłam go na pożegnanie i poszłam w swoją stronę. Gdy dotarłam w umówione miejsce, była 16:05. Mimo tego Niall'a jeszcze tam nie było. Usiadłam na pniu ściętego drzewa i czekałam. Spóźnianie się było do niego podobne, więc się nie zrażałam. Jednak minęła godzina, a jego nadal nie było. W końcu nie wytrzymałam, wstałam i zaczęłam odchodzić, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Stanęłam i odwróciłam się. Niall biegł w moim kierunku. 
-Jeżeli myślisz, że jak zadzwonisz po dwóch latach, umówisz się ze mną na spotkanie i spóźnisz się ponad godzinę, to będę chciała z tobą rozmawiać, muszę cie rozczarować - powiedziałam wkurzona - to tak nie działa.
-Przepraszam cię naprawdę, ale dojście tutaj wcale nie było takie łatwe..
-No chyba sobie żartujesz Niall. Od twojego domu jest góra 15 minut! 
-Tak wiem, ale fanki są na każdym kroku. Nie mogłem ich tak po prostu olać i sobie pójść, zrozum. Naprawdę przepraszam.
-Ah, tak. Zapomniałam, że Horanek jest sławny - zakpiłam - okay, załóżmy, że tym razem ci wybaczę. Koniec tematu.
-Jakaś ty wielkoduszna. A teraz chodź przytul biednego kuzyna, który się cholernie stęsknił. 
Zrobił smutną minę i wyciągnął w moim kierunku ramiona. Zaśmiałam się i mocno go przytuliłam. Zdecydowaliśmy się na spacer. Zaczęliśmy rozmawiać i żartować tak, jak dawniej. Zanim opuścił Mullingar. Nie czułam upływu czasu, bo z nim zawsze leciał za szybko. Co jakiś czas zatrzymywała nas jakaś dziewczyna, która prosiła go o autograf i wspólne zdjęcie. Czułam się dość dziwnie. Nie znałam nawet nazwy jego zespołu, który ponoć był znany na całym świecie. Nie słyszałam ani jednej ich piosenki. Nie znałam nawet członków zespołu. W sumie Niall wymieniał jakieś imiona, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Do niczego mi nie były przecież potrzebne. W końcu usiedliśmy na jednej z ławek. Powoli robiło się ciemno.
-A co tam u Josh'a? - spytał w pewnym momencie - nadal jesteście razem?
Poczułam ostre ukłucie w sercu, a ból zawładnął moim ciałem. To pytanie kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Odwróciłam głowę, żeby Niall nie mógł zauważyć łez gromadzących mi się w oczach. To było trudne. Bardzo trudne. Nie chciałam o tym rozmawiać, ale wiedziałam doskonale, że jemu mogę całkowicie zaufać. 
-My.. on.. - zaczęłam się jąkać, nadal na niego nie patrząc.
-Rose, w porządku? - spytał z troską - powiedziałem coś nie tak?
-Nie tylko.. po prostu.. 
-Tak?
-Josh.. nie żyje - nie wiem jakim cudem te słowa przeszły mi przez gardło. 
Zapadła kompletna cisza. Schyliłam głowę i schowałam ręce między kolana. Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam. Niall nic nie mówił. Po prostu mnie do siebie przytulił, za co byłam mu wdzięczna. Nie naciskał. Nie wypytywał. A ja musiałam w końcu z kimś o tym porozmawiać. 
-Byliśmy na imprezie u Natalie - kontynuowałam cicho, co jakiś czas podciągając nosem - wszystko było idealnie. Impreza fantastyczna. A potem.. jedna wielka kłótnia. W sumie nawet nie wiem o co. Pewnie o jakąś błahostkę. Josh wyszedł wściekły, a ja pobiegłam za nim.. wsiadł na motocykl. Próbowałam go powstrzymać, ale to było na nic.. nic do niego nie docierało.. więc.. wsiadłam razem z nim. Do tej pory czuję strach, który mną wtedy zawładnął.. modliłam się w myślach, żebyśmy tylko dojechali bezpiecznie.. ale to było na nic.. zderzyliśmy się z ciężarówką. Josh zginął na miejscu, a ja przez 6 dni byłam w śpiączce. Nie zdążyłam się nawet z nim pożegnać.. odszedł pozostawiając po sobie pustkę. Wielką, ogromną pustkę..
Sama nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Zawsze, gdy myślałam o tamtej nocy, nie mogłam być spokojna. Zmieniła całe moje życie. Jeden moment. Jedna chwila. I można pozostać z niczym.
-Przepraszam.. nie wiedziałem.. - odezwał się w końcu.
-Nie szkodzi.. musiałam to w końcu komuś powiedzieć. I padło na ciebie.
-Cieszę się, że mimo wszystko nadal mi ufasz.
-Nigdy nie przestałam ci ufać Niall. Mimo tego, że nie odezwałeś się przez 2 lata. Nie zapomniałam ile dla mnie zrobiłeś. Chodź, zbierajmy się. Już późno.
-W porządku. Odprowadzę cię.
Przystałam na jego propozycję i wolnym krokiem zmierzaliśmy w kierunku mojego domu. Po drodze Niall stwierdził, że jest głodny i poszedł kupić sobie zapiekankę. Ja również dostałam, choć nie byłam głodna. Ostatnio prawie w ogóle nic nie jadłam. Nie miałam apetytu. Ale wtedy, zajadałam ją ze smakiem. Nadal rozmawialiśmy. Niall opowiadał mi o swojej przygodzie w XF, o tym jak poznał przyjaciół, jak nagrali płytę i tak dalej. Słuchałam go, ale nie wyłapywałam szczegółów. To było jego życie i owszem, interesowało mnie. Ale nadal czułam się dziwnie. Humor lekko mi się poprawił. O malutki procent. Tylko i wyłącznie dzięki niemu. Potrafiłam się nawet zaśmiać, czego nie zrobiłam od ponad dwóch miesięcy. Ale gdy doszliśmy pod mój dom, wszystko wyparowało. Pod drzwiami stała karetka, a sanitariusze nieśli na noszach moją mamę..

________________________
Jest notka number 2 :D
Mam nadzieję, że się spodoba ;) Trochę krótka, ale takie też czasami muszą być ;)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i wyświetlenia. 
I oczywiście czekam na kolejnee! ♥
Czytasz = komentujesz ! 
Proooooooooooooszę ; ) 
Do następnego! < 3

+Zapraszam do zakładki "Looknij! :)". Są tam opowiadania, które naprawdę warto przeczytać. Tak jak obiecałam, odwdzięczam się ;) Jeżeli nie ma tam linka z waszym blogiem zostawcie go w komentarzu, a na pewno szybko go tam umieszczę ;) Pozdrawiam i całuję! ♥

sobota, 13 października 2012

Rozdział pierwszy ♥

Mijały dni, tygodnie, miesiące, a dziura w moim sercu nie zmniejszyła się nawet odrobinę. Zerwałam kontakt z Natalie, nawet sama nie wiem kiedy. W sumie zerwałam kontakt ze wszystkimi znajomymi. Całymi dniami siedziałam sama, zamknięta w swoim małym świecie wspomnień. Wspomnienia. Tak, tylko one mi pozostały. Tylko w swojej głowie mogłam na nowo przeżywać wszystkie chwile spędzone z Joshem. Tak bardzo za nim tęskniłam. Tak bardzo chciałam móc wtulić się w niego, jak robiłam to zawsze gdy było mi źle. Głaskał mnie wtedy po głowie i obiecywał, że już wszystko będzie dobrze. Oczywiście nie było, ale przynajmniej na chwilę mogłam czuć się bezpieczna. W moim domu nigdy nie było idealnie. Ojciec wpadł w kłopoty finansowe i zaczął pić. Wszystkie swoje smutki topił w alkoholu. W sumie nie tylko smutki. Wszystko topił w alkoholu. A my z mamą nie mogłyśmy nic zrobić. Powód był jeden: bałyśmy się go. Cholernie się go bałyśmy. Czasami potrafił wyjść trzaskając drzwiami i wrócić po tygodniu jak gdyby nigdy nic. W ogóle się nami nie przejmował. Wszystko miał gdzieś. Liczyło się tylko to, żeby się napić. Dziękowałam Bogu za to, że byłam jedynaczką. Siedziałam na parapecie w swoim pokoju. Łzy lały mi się po policzkach. Ale to była już rutyna. Od 2 miesięcy nie było dnia, żebym nie płakała. To było silniejsze ode mnie. Nie radziłam sobie. To w Josh'u miałam jedyne oparcie. To on zawsze mnie wspierał. Kilka razy rozmawiał nawet z moim ojcem. I po tych rozmowach było lepiej. Ale tylko przez jakiś czas. Później znów było to samo. Tak bardzo mi go brakowało. Jego głosu, śmiechu, czułych słów i samej obecności. Życie toczyło się dalej. Siedząc w pokoju słyszałam krzyki dochodzące z parteru. Kolejna kłótnia. Kolejna bezsensowna afera, która skończy się tak, jak wszystkie inne. Ojciec nie wytrzyma, uderzy mamę, a ona zamknie się w pokoju do końca dnia. I tak było zawsze. Mną chyba przestali się przejmować. A przynajmniej ojciec. Chyba nawet przestałam traktować go jak ojca. Miałam dość. Nie wytrzymywałam tej ciągłej rutyny. Gdyby Josh tu był.. no właśnie. Gdyby był. Wszystko byłoby inaczej. Nie mogłam dłużej słuchać tych wrzasków. Przebrałam się w TO , zarzuciłam na siebie płaszcz, wzięłam do ręki pokrowiec z aparatem i po cichu wyszłam z pokoju. Idąc na dół, słyszałam tylko krzyk mamy.
-Już nic oprócz alkoholu się dla ciebie nie liczy! Jesteś skończonym skurwysynem! Rodzina nie ma dla ciebie żadnego znaczenia! Nawet nie widzisz, co dzieje się z twoją córką! Nie widzisz, że cierpi i kilkanaście razy chciała się zabić! Masz wszystko w dupie, byle tylko się napić! Jesteś nic nie wart! Nienawidzę cię! I nie mam pojęcia jakim cudem wytrzymałam z tobą to cholerne 18 lat!
Nie słuchałam dalej. Po prostu wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Tak naprawdę pierwszy raz od kilkunastu dni opuściłam swój pokój. Włożyłam słuchawki w uszy, włączyłam ulubioną piosenkę i wolnym krokiem szłam ulicami Mullingar. Mijałam sporo ludzi, w tym znajomych z klasy. Niektórzy powiedzieli "cześć", inni woleli być cicho. I w sumie miałam to gdzieś. Nie chodziłam do szkoły. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Mama w końcu zrezygnowała z namawiania mnie, bo i tak nic nie działało. I tak było lepiej. Nogi same zaprowadziły mnie na cmentarz. Była końcówka stycznia. Dookoła leżał miękki, biały śnieg, który błyszczał w słońcu. Byłam tu tylko 2 razy. Na więcej nie miałam siły. Gdy zbliżałam się do jego grobu, na ławce dostrzegłam jakąś postać. Dopiero gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że była to Jade - 16-letnia siostra Josh'a. Wiedziałam, że płacze. Cała się trzęsła i podciągała nosem. A wcale nie było aż tak zimno. Delikatnie położyłam jej dłonie na ramionach. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
-Rose.. - wyszeptała i od razu mocno mnie przytuliła - Boże, jak dobrze cię widzieć!
-Ciebie również Jade - odszepnęłam.
W końcu odsunęłyśmy się i usiadłyśmy na małej ławce, wpatrując się w grobową, marmurową płytę. Stało na niej sporo zniczy i sztucznych kwiatów. Spojrzałam na jego zdjęcie i coś ścisnęło mnie za serce. Już nigdy miałam nie zobaczyć tej jego szczęśliwej miny. Obok zdjęcia był napis "Josh Walker zginął śmiercią tragiczną" .Obok tego data urodzenia i śmierci, a na samym dole wyryte były słowa "Jak trudno nam bez Ciebie żyć, gdy serce Twoje przestało bić.." . I to była prawda. Życie bez niego było niewyobrażalnie trudne. Poczułam pierwszą łzę na policzku, więc szybko otarłam ją rękawiczką. 
-Nie wierzę, że go już nie ma - powiedziała w pewnym momencie Jade - po prostu to do mnie nie dociera. Mimo tego, że minęły już 2 miesiące. Gdy mama woła mnie na obiad odruchowo chcę iść do jego pokoju i powiedzieć mu, żeby ruszył dupę. I w ostatniej chwili przypominam sobie.. że jego pokój jest pusty.. i już zawsze będzie.. to tak cholernie boli.. a ty, jak sobie radzisz?
-Prawda jest taka - odpowiedziałam po chwili wahania - że sobie nie radzę.. To ja powinnam tu leżeć, nie on. Nie zasługiwał na śmierć. 
-Rose, co ty wygadujesz? Zwariowałaś?! Przecież to była jego wina! To on wsiadł na motocykl pod wpływem alkoholu, nie ty!
-Ale ja mogłam go powstrzymać! Mogłam mu zabronić.. nie wiem.. zrobić cokolwiek, żeby nie wsiadł.. a co zrobiłam? Wsiadłam razem z nim narażając nas na pewną śmierć! To ja powinnam umrzeć..
-Nie możesz mówić takich rzeczy - Jade spojrzała mi prosto w oczy - to nie była twoja wina. To on mógł pomyśleć co robi. Mógł zabić i siebie i ciebie. Ale na całe szczęście cię uratowali.
-Szczęście? Ty to nazywasz szczęściem? Bo ja to nazywam przekleństwem. Gdyby nie lekarze, byłabym teraz z nim! I nie musiałabym się niczym przejmować. I to już nie raz.
-Że co? Chcesz powiedzieć.. że.. próbowałaś się.. zabić?
Schyliłam głowę i chwilę zwlekałam z odpowiedzią.
-Kilka razy.. - powiedziałam w końcu cicho.
-Rose.. ty chyba nie mówisz poważnie.. proszę, powiedz, że żartujesz..
-Nie Jade, nie żartuję - powiedziałam poważnie.
-Boże, dziewczyno! - chwyciła mnie mocno za ramiona i odwróciła w swoim kierunku - obiecaj mi. Tu i teraz obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
-Jade..
-Obiecaj - przerwała mi stanowczo.
-Ja.. nie mogę. Naprawdę nie mogę tego zrobić..
-Dlaczego?
-Bo wiem, że nie dotrzymam tej obietnicy - wyznałam szczerze - i proszę cię, nie rozmawiajmy już na ten temat. Zlituj się.
-Straciłam brata. Nie chcę stracić jeszcze ciebie. Proszę, obiecaj mi. 
Spojrzałam w jej zamglone oczy. Dostrzegłam w nim ból, troskę, ale również strach.
-W porządku - powiedziałam w końcu z trudem - obiecuję.
-Nawet nie wiesz jak bardzo mi ulżyło.
Po tych słowach przytuliła się do mnie mocno, co odwzajemniłam. Siedziałyśmy tak przytulone bardzo długo wpatrując się przed siebie. Nie czułam upływu czasu, dopóki nie spojrzałam na zegarek, który wskazywał 16:00. Czyli siedziałam tam już dobre 5 godzin. Jade musiała już się zbierać, bo zaczynało robić się coraz chłodniej. Sama nie chciałam tam siedzieć. Przytuliłam dziewczynę na pożegnanie i przez chwilę patrzyłam na jej oddalającą się sylwetkę. Ostatni raz spojrzałam na nagrobek Josh'a, szepnęłam "kocham cię" i też odeszłam. Szłam przed siebie, kompletnie nie patrząc gdzie. Nie wiem jakim cudem trafiłam do parku. Wzięłam do ręki lustrzankę i zaczęłam robić zdjęcia. Chciałam, żeby to było to, co kiedyś. Ale tak się nie dało. Zawsze gdy szłam robić zdjęcia, Josh był razem ze mną. Twierdził, że uwielbia patrzeć na to z jaką pasją to robię. Poddawał mi różne pomysły, a czasami sam brał w ręce aparat i robił najpiękniejsze fotografie jakie widziałam. Boże, tak bardzo za nim tęskniłam. Za wszystkim, co było z nim związane. W końcu zrezygnowana usiadłam na ławce, nachyliłam się i podpierając się na kolanach, schowałam twarz w dłoniach. Nie chciałam płakać. Nie przy ludziach. Ale łzy same ciekły mi po policzkach. Nie radziłam sobie. Mimo upływu czasu nie byłam w stanie pogodzić się z tym, że jego już nie ma. I nigdy nie będzie. Był inny niż cała reszta palantów, których znałam. Czuły, miły, opiekuńczy i dobry. Zawsze wszystkim pomagał. Nie palił, nie ćpał. Tylko od czasu do czasu pił alkohol. Tylko na imprezach. Wiedział jaki miałam stosunek do trunków. I rozumiał to. Nie przejmował się opinią innych ludzi. Dresiarze z naszej szkoły często się z niego wyśmiewali, bo nie chodził w dresach i nie słuchał hip-hopu czy rapu. Był najcudowniejszych człowiekiem jakiego znałam. A teraz.. teraz jego już nie było. Pozostawił po sobie niewyobrażalną pustkę, której nic nie było w stanie zapełnić. Robiło się coraz zimniej. Cała zaczęłam się trząść i pocierać rękoma o ramiona. Nie chciałam wracać do domu. Nie chciałam natknąć się na pijanego ojca. Ale, czy miałam inny wybór? W innej sytuacji poszłabym do Natalie. Ale nasz kontakt urwał się miesiąc temu. Musiałam wrócić do domu. Mozolnie wstałam z ławki i ruszyłam w jego kierunku. Włożyłam słuchawki w uszy, spuściłam głowę i po prostu szłam. Kiedy doszłam na miejsce, zatrzymałam się przed drzwiami wejściowymi. Nasłuchiwałam, ale do moich uszu nie doszedł żaden dźwięk. Mimo to nacisnęłam klamkę i jak najciszej weszłam do środka. Ściągnęłam buty, płaszcz powiesiłam na wieszaku i weszłam na górę. W pokoju rodziców świeciło się światło. Usłyszałam tylko jęk i płacz. Więc mama była tam sama. Nie chciałam jej zostawiać. Zawsze radziłyśmy sobie same. Więc i tym razem musiało się udać. Chciałam wejść, ale drzwi były zakluczone. 
-Mamo, to ja. Możesz otworzyć? - powiedziałam cicho.
Po chwili wahania usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. Po cichu weszłam do środka, przekręciłam klucz z powrotem i usiadłam obok niej na łóżku. Przytuliła mnie do siebie ciągle płacząc. Sama też zaczęłam płakać. Oto my. Dwie kobiety pokrzywdzone przez los, którym nie udało się w życiu. Ona wyszła za nieodpowiedniego mężczyznę. Ja straciłam ukochanego chłopaka. Po chwili rozległo się walenie w drzwi. 
-Co to kurwa ma być?! - usłyszałam głos ojca - nie mogę się dostać do własnej sypialni?! Ty pierdolona suko, otwieraj natychmiast! Słyszysz szmato?! Otwieraj te jebane drzwi albo sam je wyważę! Na co kurwa czekasz?! 
Nie ruszyłyśmy się z miejsca. Mama tylko mocniej mnie przytuliła. Słyszałam, jak cicho wypowiada słowa jakiejś modlitwy. Zawsze to robiła, gdy się bała. Wiedziałam, że ojciec nie przestanie. I naprawdę był w stanie wyważyć drzwi, byle tylko się tu dostać. Odsunęłam się od mamy i chciałam otworzyć, ale chwyciła mnie za nadgarstek i pokręciła przecząco głową. Widziałam strach w jej oczach. Sama też się bałam. Ale nie było wyjścia. 
-Ty kurwo! Otwieraj te cholerne drzwi! - darł się coraz głośniej.
Policzyłam do 10 i przekręciłam klucz w drzwiach. Ojciec wpadł do pokoju czerwony z wściekłości. 
-Tato, możesz.. - zaczęłam, ale nie skończyłam bo pchnął mnie na ścianę.
Uderzyłam o nią mocno głową i na chwilę zrobiło mi się czarno przed oczami. Podszedł do mamy. Zaczął ją szarpać, bić, popychać. Nie mogłam na to patrzeć.
-Następnym razem pomyślisz dwa razy zanim się przede mną schowasz! 
Mama płakała. Ja też. Ojciec bił ja coraz mocniej. Nie mogłam na to patrzeć. Podniosłam się mimo okropnego bólu głowy i rzuciłam się na niego. Krzyczałam "przestań!" i "zostaw ją!" ale to było na nic. Do końca życia nie zapomnę strachu, jaki wtedy czułam. W końcu nie wiem jakim cudem udało mi się pchnąć go na łóżko. Miałyśmy kilka sekund na działanie. Chwyciłam mamę za rękę i jakoś wybiegłyśmy z sypialni. Szedł za nami. Słyszałam go. Jak najszybciej wpadłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi i w ostatniej chwili przekręciłam klucz. Chyba był już zmęczony. Dobijał się tylko przez chwilę. Później zapadła kompletna cisza. Dopiero wtedy odetchnęłyśmy z ulgą. Spojrzałam na mamę. Cała jej twarz i ręce były we krwi. Coś ścisnęło mnie za serce. Tak  nie mogło dalej być. Apteczka była na dole. Musiałyśmy się jakoś tam dostać. Odczekałyśmy kilkanaście minut, żeby mieć pewność, że ojciec już śpi i po cichu wyszłyśmy z mojego pokoju. W korytarzu słychać było tylko jego głośne chrapanie. W końcu dotarłyśmy do kuchni. Mnie nadal bolała głowa i miałam podrapane ręce. Jednak z mamą było o wiele gorzej. Pomogłyśmy sobie nawzajem. Tak, jak robiłyśmy to zawsze. Ona opatrzyła moje rany, a ja jej. Zastanawiałam się ile jeszcze będzie takich dni. Pełnych strachu i lęku. I wiedziałam, że będzie ich cała masa. W domu panowała cisza. Słychać było tylko nasze oddechy. I nagle tą ciszę przerwał dźwięk dzwonka telefonu..

___________________________
Jest rozdział number one :D Weeee :D
I na początek jedno, wielkie WOW! O.O
41 komentarzy?! lksakaskhsahbcnklcsbncb! *.*
Jak ja was kochaam, Boożeeee! < 3
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Czekam na kolejne opinie ;) Z wielką niecierpliwością!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ! 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba :) PISZCIE! ♥





sobota, 6 października 2012

Prolog.. ♥


PODKŁAD DO ROZDZIAŁU: http://www.youtube.com/watch?v=9Nz81qM-tRc


Szczęście. Czym ono właściwie jest? Uczuciem? Stanem duszy? A może jeszcze czym innym? Sama do końca nie wiedziałam czym jest. Ale czułam się szczęśliwa. Miałam wszystko, czego w życiu potrzebowałam. Rodzinę, przyjaciół i najwspanialszego chłopaka na świecie. Byliśmy ze sobą od trzech lat. Był przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałam. Wspierał mnie, pomagał, a przede wszystkim kochał. Mówił, że jestem dla niego jedynym powodem by żyć. No właśnie - życie. Tak łatwo można je stracić. Jednego dnia nieświadomy niczego spacerujesz sobie po parku, a drugiego wpadasz pod samochód i już cię nie ma. Wystarczy jeden moment. Jedna chwila nieuwagi i.. znikasz. Na zawsze. I nie możesz już powrócić. Nigdy. Zawsze współczułam ludziom, którzy stracili kogoś bliskiego. Chciałam podejść do nich, przytulić i zapewnić, że już wszystko będzie dobrze. Chociaż dobrze wiedziałam, że nie będzie. Chciałam po prostu dać im nadzieję na lepsze jutro. Które pewnie i tak by nie nadeszło. Bo gdy tracisz najbliższą osobę to tak, jakbyś stracił część siebie. Nieodwracalnie. Nie rozumiałam ich bólu i cierpienia. Nie wiedziałam co czuli. Dopóki sama tego nie przeżyłam.
20 listopada. Dzień największego koszmaru mojego życia. Moje serce rozpadło się na kilkaset kawałków. I zupełnie nic już nie było takie samo. Właśnie tego dnia odbywała się impreza urodzinowa Natalie - mojej najlepszej przyjaciółki z czasów dzieciństwa. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Nawet sama pomagałam jej w przygotowaniach. Pamiętam ile było przy tym śmiechu, gdy Josh zamiast pomagać, ciągle mnie rozpraszał. Przytulał, całował, brał na ręce i biegał po całej sali krzycząc "Kocham moją księżniczkę! Kocham mojego anioła! Kocham cię!". Tych słów nie zapomnę chyba do końca życia. Do tej pory brzmią mi w uszach. Impreza odbywała się w clubie "Vone". Razem z Josh'em, Nat i resztą znajomych bawiliśmy się  znakomicie. Dopiero pod koniec coś się zepsuło. Josh pokłócił się z Dan'em i wściekły wyszedł z imprezy, a ja wybiegłam za nim. Widziałam, jak wsiada na swój motocykl.
-Josh! - krzyknęłam i w mgnieniu oka znalazłam się obok niego - Co ty do cholery wyprawiasz?! Nie możesz prowadzić! Piłeś!
-I co z tego? - warknął? - mam to gdzieś.
Spanikowałam. Kompletnie nie wiedziałam, co robić, żeby go zatrzymać. Krzyczałam, prosiłam, groziłam, ale to było na nic. W ogóle mnie nie słuchał. I sama do końca nie wiedziałam, co robię wsiadając na motocykl razem z nim i obejmując go wokół talii.
-Rose co ty robisz?!
-Jadę z tobą. Nie puszczę cię samego. Jeżeli masz kogoś zabić, to nas oboje.
-Rose, złaź. Już.
-Nie. I wiesz, że mnie nie przekonasz.
Pamiętam jak bardzo się wtedy bałam. Łzy piekły mnie w oczach. Byłam jak sparaliżowana. Zacisnęłam powieki gdy tylko motocykl się poruszył. A raczej "maszyna śmierci". Jechaliśmy długo, z coraz większą prędkością. Mówiłam mu, żeby zwolnił, ale zupełnie nie reagował na moje słowa. Nagle usłyszałam dźwięk klaksonu i pisk hamulców. Otworzyłam powieki i zobaczyłam oślepiające światła. A potem.. potem była już tylko ciemność.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą biały sufit. Słyszałam pikanie aparatury i czułam, że ktoś trzyma mnie za rękę. To była mama. Leżałam w szpitalnej sali od 6 dni. Zupełnie sama. Josh zginął na miejscu. Nie było nawet najmniejszych szans na to, żeby go uratować. Zderzyliśmy się z ciężarówką. Cudem było to, że mnie uratowali. I już wtedy ich nienawidziłam. Lekarzy, którzy postanowili utrzymać mnie przy życiu. Po co to zrobili? Od tamtego czasu szpital stał się moim "drugim domem". Nie chciałam żyć. Miałam wszystko gdzieś. Nic się nie liczyło. Bo po co istnieć? Po co cierpieć, skoro można odejść? Inni mnie nie rozumieli. Rodzice powtarzali, że powinnam zapomnieć i żyć dalej. Zapomnieć? Jak mogłam zapomnieć o swoim szczęściu? Szczęściu, które odebrano mi raz na zawsze. Zamknęłam się w sobie. Z nikim nie chciałam rozmawiać. Moim jedynym przyjacielem była żyletka i tabletki nasenne. Zamykałam się w swoim małym pokoju na poddaszu, siadałam na parapecie i płakałam. Tak po prostu. Jak małe dziecko, które uświadomiło sobie, że straciło coś bardzo ważnego. Wychodząc ze szpitala po kolejnej nieudanej próbie samobójczej, myślałam tylko o jednym: żeby znów spróbować. To stało się moją obsesją. Robiłam listę sposobów na śmierć. Pokręcone prawda? Tego nie dało się zrozumieć. Natalie próbowała ze mną rozmawiać. Starała się mnie wspierać i podnosić na duchu. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, ale żadne słowa pocieszenia jakoś na mnie nie działały. Gdy tylko znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i wyjęłam z szuflady biurka żyletkę. Spojrzałam na nią i schowałam z powrotem. Nie wiem czemu. Chyba po prostu nie miałam już siły próbować. A przynajmniej na jakiś czas. Moją pasją była fotografia. Cały mój pokój poobklejany był fotografiami, które sama zrobiłam. Tamtego dnia usiadłam na podłodze, podkuliłam nogi i płacząc patrzyłam na zdjęcie naszych splecionych dłoni. Miało oznaczać "Na Zawsze Razem". No właśnie: MIAŁO. Ale niestety los chciał inaczej..



_________________________________________
Czeeeść Skaarbyy < 3
Witam na nowym blogu! 
Nowy blog, nowe opowiadanie, nowa historia ♥ 
I moja kolejna fantazja :D Haha :D
Mam nadzieję, że prolog wam się podoba, bo myślałam nad nim dobre kilka dni ;)
Zasada ta sama: Czytasz = komentujesz ♥
To się nigdy nie zmieni ;) Nadal chcę znać wasze opinie ;) 
Zarówno tu jak i na Eternity in an hour ;) 
I wiecie co? Cieszę się, że jesteście ♥ Bo bez was nic bym nie osiągnęła ;)
I na koniec mała prośba. Czy mogłybyście polecić to opowiadanie na swoich blogach? 
Naprawdę bardzo mi na tym zależy. I obiecuję wam, że na pewno się odwdzięczę! 
Po prostu wpiszcie w komentarzu adres ze swoim opowiadaniem, a ja już zadbam o resztę:) 
Z góry dziękuję! Eh, ale się rozpisałam.. Dobra, tyle.
Rozdział 1 niebawem ♥